Rafal Wojaczek











"Zrób coś, abym rozebrać się mogła jeszcze bardziej.
 Ostatni listek wstydu już dawno odrzuciłam".



- Wybrane wiersze autora -



Ballada o leku

Zbliża się do nas
lęk: ma twarz
ze śniegu zielonego jak fosfor lub kość
spróchniałego drzewa.
Wkłada nam do ust
dłoń i już
jemy ją wysysając jakby z sopla sok
idący do serca.
Daje nam swej pić
krwi i szpik
mózgu wyjeć musimy mu z czaszki aż dno
o zęby zazgrzyta.
Wiemy, że to jest
krew, co nie
przyjmie się w naszych żyłach, żeby mogły nią
do woli oddychać.
Wiemy, że to jest
szpik jak krew
trujący: po nim nasze trzewia będą w głos
zawodziły: zdrada!
Ale lęk jak ból
nie być już
nie może: nas bez niego nie ma i on
bez nas nie przeraża.


Była potrzeba

 Była potrzeba życia, była śmierci potrzeba.
Była potrzeba wiersza, potrzeba miłości.
Była potrzeba Ciebie i Królową Polski
Nazwałem Cię wtedy na użytek wiersza.

Była potrzeba wódki i potrzeba śliny.
I piłem i zarówno smakowałem mydliny.
I gdy oszukiwałem na użytek potrzeby
Życia, z oszustwem zaraz rósł rachunek śmierci.


 


Czyś wiedział

Zdyszany szept zegarka, pęknięte lustro słowa 
Sen; bezsenność rytmiczna, czternastosylabowa
Z cezurą na skurcz serca: śmierć, która sercu śpiewa.
Ale nie Tobie śpiewa.- Czyś wiedział, że gdy nawet
Zaśniesz nie zżują mi Cię mrówki minut, że zaklnę
Śmierć tak, że w rym wkręcona w klatce tercyny skona?




Dotknąć 


Dotknąć deszczu, by stwierdzić, że pada
Nie deszcz, tylko pył z Księżyca spada
Dotknąć ściany, by stwierdzić że mur
Nie jest ścianą, lecz kurtyną z chmur


Ugryźć kromkę, by stwierdzić że żyto
Zjadły szczury i piekarz też zginął
Łyknąć wody, by stwierdzić, że studnia
Wyschła oraz wszystkie inne źródła


Wyrzec słowo, by stwierdzić, że głos
Jest krzykiem i nikogo to nie obchodzi 


Byłem, jestem


Ty kupiłaś moje ciało i śmierć
w nim wezbraną - przeżyłaś.

Jestem. Umiem moje oczy.
Odmierzam słuch. Wysłuchuję trzewia.
Mój wiersz winije i kończy się ptakiem.
Moja nieśmiertelność jest krótka ale pewna.

Ostatni Chrystus jest gwiazdą.
Zniekształcony przez odległość
jest już tylko pośrednio zmysłem
orientującym bieguny.

Jestem, Miłość
zlizuję z Twoich warg.


Chodzę i pytam

Chodzę i pytam: gdzie jest moja szubienica? 
W czyim ogrodzie, w jakim lesie rośnie? 
Na jakiej miedzy pasie cień kobiecy? 
Na którym rynku świąteczną choinkę? 
W jakim pokoju zwiesza się nad stołem 
Uprzejma pętla, bym ją szyją przetkał? 
Na jakich schodach nareszcie ją spotkam? 
Na którym piętrze sznur sobą wyprężę? 
W której to stronie głowę ku niej skłonię? 
W jakiej piwnicy, hałasie czy ciszy? 
Na jakim strychu, ciemnym albo widnym? 
W jakim klimacie, gorącym czy zimnym? 


Czy ja mogłam w wątłych ustach unieść taka miłość

Nie umiem napisać wiersza
By był taki jak to ciało
ciało
Nie umiem myśleć
Ciało jest czarne
Ciało śmierdzi
Ja nie jestem malatrzem
Umiem tylko kopnąć w brzuch
Na ulicy gonią psy
Hycle
Obdzierają mnie ze skóry.


Dla Ciebie piszę miłość


Dla Ciebie piszę miłość
ja bez nazwiska
zwierzę bezsenne
piszę przerażony
sam wobec Ciebie
której na imię Być
ja mięso modlitwy
której Ty jesteś ptakiem
z warg spływa
kropla alkoholu
w niej wszystkie słońca i gwiazdy
jedyne słońce tej pory
z warg spływa
kropla krwi
i gdzie Twój język
który by koił ból
wynikły z przegryzionego
słowa kocham.
 


 Głos kobiecy


Różdżkarzu, ślepy już na światło inna
Niż mieszkające w długich włosach żył
To osobliwe światło mojej krwi:
Nie muszę wołać Cię, bo wie, że przyjdziesz


I wiem: znów uda Ci się mnie zaskoczyć
Wcześniej, niż zdąrzy zapowiedzieć słuch
Jako gościniec przyniesiesz mi znów
Topór swej długo ostrzonej nagości


A kiedy, czując w sobie nagłe ostrze
W największym strachu krzyknę: Kocham Cię
Wtedy, rzeźniku, znów przekonasz się:
Kobiety mówią czasem ludzkim głosem .


Gwiazda


I znów jesteś bogatsza ode mnie - o tę śmierć
którą Ci wymyśliłem i już się stała ważna:
w zalążkach twoich piąstek dojrzewają chrabąszcze.


I jesteś ironiczna jak piszący się wiersz
a ja mam dłonie smutne jak opuszczone gniazda 
każda cząstka myśli znów Ciebie żywą zmyśla .


I próbuję z warg zlizać nie chcianą szorstką rosę 
rdza mówi językowi i język "nie" powtarza.
Dłonie nie moje. Nagle gwiazda przez dłoń przecieka.


I choć zamknąłem oczy ugina się powieka
więc wiem już, że ta gwiazda jest Twoją krwią, co rośnie
aż do nieba, najdłuższe spojrzenie Twego serca. 


 

 

Gwiazda - zasypani

Pójdziemy uliczką ciasną ale jawną.
Myślimy: ten owoc już dojrzały, gwiazda.
Aż do skórki pełen chęci, by się nagle
swędzenie w szypułce - oderwać z wyssanej.

Już do cna gałązki. Gwiazda prosi nas:
Myślcie o mnie mocno, nie myślcie o drzewie
 niebo jest słabe już: kiedy jeszcze raz
Rozżarzę się w sobie to odpadnę wreszcie.

I pójdziemy ciasną uliczką lecz jawną,
Wytopioną w zaspie zmarzłego powietrza
w niej siedzimy z głodu wzajem się zjadając,
Patrząc w strop, czy ostrze gwiazdy już się wwierca.


Hoduję ten ból


Hoduję ten ból
po to pewnie
by spisać
ten wiersz na skrawku
dobrze wygarbowanej
skóry
mojej matki.

A jak krzyczała
gdy ją obdzierano
Do żywego miejsca
a potem delikatnie
by nie uszkodzić
cienkiej siatki wrażliwości
odejmowano mięso.

Jest taki chiński sposób
trzeba przyznać:
dobrze obmyślony. 



Inicjacja

Koniecznie naga więc to jest kobieta
Tych dwoje uroczyście wypukłych to są piersi
Czy tak zawsze przede mną będzie stała. Już klęczy
Nieci nie wymyślony ogień chyba z dłoni.


Jakby wiedziała, że głodny syci tchnieniem
I już ognisko jawny kształt jej płuc
Mówi, będziemy jedli z podołka
Nim zdążyłem pomyśleć bułkę bierze.


Ale wodę to chyba wypłaczę
Bym ci przed tym mogła umyć nogi
A może chcesz zacząć od sutków 
Mówi co zjedzone to twoje.


Ja wiem, że nie na darmo roznieciła ogień
Z dwóch stron ognia czekamy, które pierwsze wejdzie.
Naga jak goła stal, czysta jak naga woda
Niczym żywa krew jawna, prosta jak jasna prawda
Sama jak jeden Bóg, jak sama Wenus jedna 




Jaka bym ci chciała się napisać



Naga jak goła stal, czysta jak naga woda
Niczym żywa krew jawna, prosta jak jasna prawda
Sama jak jeden Bóg, jak sama Wenus jedna


Naga jak słowo "kocham" wyrzeczone w ciżbę
Pospólnych słów, niczym rzymska składnia jasna
Wierna niczym Twój strach, Twoja jak wierna matka


Prawdziwa jak we strachu boskie przykazanie
Jedna niczym łacińska oda Mickiewicza
Czysta jak wódka nawet z niedomytej szklanki


Naga jak Wenus, matczyna jak wilczyca
Straszna jak Bóg, kiedy Ci go zabrakło
Twoja niczym szaleństwo, co mieszka na dnie Odry. 


Kim jest


 Kim jest ten, co przybywa i z jakiego przestworu
Zali odmierzonego czyjąkolwiek już stopą 
Kim jest ten, kogo widzieć znów zaczynam w tumanie
Krwi, która zeń paruje i dniem stawa się jawnie.


Kim jest ten, który gada głosemm pierwszego ptaka.
Kim jest ten, co sposobi wiotką gałązkę pod nim
Kim jest ten, co mi w oczach zasadza takie drzewo
Że żadną nie wyrąbię siekierą ni powieką.


Kim jest ten, co się pasąc na tłustej łące mojej
Skóry w każdy pór chciwie wciska łakomą trąbkę
Kim jest ten, co mi umie, kiedy nikt inny nie mógł
Wypreparować słońce z płonącego krwiobiegu .



Kobiecość


 Męskość polega na tym aby bić kobietę
Zgadzam się z Tobą nadstawiam policzek
Kiedy indziej klniesz moją matkę
Słucham pilnie, pilnie przytakuję

O mnie najczęściej opowiadasz źle
Mówię że masz rację kiedy mi powtórzą
Kiedy w najlepszej wierze się rozbiorę
Śmiejesz się z małych piersi chudych ud


A ja Ci drwić pozwalam sama się śmieję
Blizna po wyrostku naprawdę wstrętna
Kiedy odchodzisz nie pytam kiedy wrócisz
Kiedy wracasz nie pytam gdzieś był

Dziwisz się gdy mówię, że Cię kocham
Przecież to znaczy: jestem już zawczasu wdowa.

Komentarz do pewnej fotografii

Dobrze odżywiona sok pomarańczowy corne boeuf
Racja whisky czekolada biały chleb

Odpowiednio ubrana pierwszorzędna jakość
Tkanin specjalna bielizna hełm przeciw odłamkom

Znakomicie wyposażona broń automatyczna
Superfortece czołgi napalm bakteriologiczna

Jasnowidząca dzięki radarowi czujnikom
Podczerwieni, posługująca się japońską optyką

Świetnie wyszkolona podług najlepszych wzorów
Wziętych z historii: Auschwitz Majdanek Gross-Rosen

Mająca zapewnioną szybką pomoc lekarską
Oraz wsparcie z wody powietrza i z SEATO

Żyjąca na koszt podatnika nawet ostatniego Murzyna czy Włocha
Jest śmierć tego czternastoletniego wietnamskiego chłopca.


Koniec poezji


Koniec poezji winien być w ciemnej sieni czynszowej
Kamienicy kapustą woniejącą wychodkiem
Winien niespodziewanym błogosławieństwem być noża
Pod łopatkę lub łomu w skroń zwięzłym jak amen
Bowiem winien być czołgiem rozpędzonego nieba
Koniec poezji winien być szybszy nawet od myśli
By krzyknąć co mogłoby oznaczać bunt czy żal
Koniec poezji winien być niegramatyczny. 


Lament


Gdy matka płacze, czyja to jest wina?
Klnąc swoje imię wyrodnego syna
Pytam i nikt nie może odpowiedzieć.

A kiedy płacze syn, czyż winna matka?
Że winna temu, iż ją miłość sparła,
Tego jej żaden sędzia nie dowiedzie.

O, gdyby piorun krwi omalże boskiej,
Ten ślepy piorun prawej krwi ojcowskiej
Nie sięgnął pewnej nocy Twego łona,

Gdybym się w jaju Twoim nie zalęgał
Nudnym robaczkiem, nie byłaby nędza
Moja i Twoja i jak nieskończona.

Mapa

Wszędzie, gdzie się dotykam, na twojej skórze odciski
  palców świecą i jesteś już jak gdyby niebo;
    gdzie ty przez szybę powietrza wciąż wzrokiem
      wyciskasz gwiazdy coraz młodsze.

Gwiazdozbiór Lewej Piersi gdzie Wielka Sutka wśród liści
  Mlecznej Drogi wyróżnia się jasnością pierwszą,
    oznaczającą mnie samemu jeden
      z biegunów moich chceń; i Siedem

eksplozją twego śmiechu, jak Supernowej odpryski
  rozproszonych łaskotek; jeszcze gęsto świecą
    gwiazdki Różańca, wreszcie Duża Róża:
      w niebie północnym Krzyż Południa.


Mówię do Ciebie


 Mówię do ciebie tak cicho jakbym świecił
I kwitną gwiazdy na łące mojej krwi
Stoi mi w oczach gwiazda twojej krwi
Mówię tak cicho aż mój cień jest biały


Jestem chłodną wyspą dla twojego ciała
które upada w noc gorącą kroplą
Mówię do ciebie tak cicho jak przez sen
płonie twój pot na mojej skórze


Mówię do ciebie tak cicho jak ptak
o świcie słońce upuszcza w twoje oczy
Mówię tak cicho 
jak ty do mnie.

Nie ma już nic

Jest dobre wyjście spać 
Jest dobre wyjście jeść 
Jest dobre wyjście pić 
wódkę pić 
papierosy palić 
kochać 
żyć 
tak 
to wszystko jest dobre wyjście 



Pewne rymy

Będziemy zawsze, chociaż patrząc sobie w oczy,
Jedli siebie nawzajem wydzierając z gardła.

Abyśmy tylko sami byli zdrowi,
Będziemy pili, choć z wspólnego garnka.

Choć dłoń wzniosłemu hałasu uprzejmie przyklaśnie,
Imię pokoju zawsze ciałem wojny się stanie.

Kobieta zawsze będzie czymś, co jest na sprzedaż
Za oprawione w miłą ślinę słówko.

Dziecko nigdy nie będzie dziedzicem imienia
Dobrego - zawsze tylko złej sławy podrzutkiem.

Zawsze będzie przekleństwo i pot śmierdzący moczem
I bohaterstwo puste i na nic nasze czekanie

Nigdy nie będzie świata innego niż zapowiedź
Kolejnej nędzy w jego wewnętrznej bramie.


Wiesz, jest mała radość

Wiesz jest mała radość
ja tę radość
ja chciałbym
żeby rosła

ta radość ona jest duża
moi bracia okrutni umarli
a może żyją ale nie pamiętam

więc kiedy idę ulicą
zbaczam
i zrywam kwiatek nieostrożny
stokrotkę

tę stokrotkę przybliżam do twojej twarzy
i śmieję się głośno
kiedy odnajduję podobieństwo

a jeszcze głośniej się śmieję
kiedy stwierdzam
różnicę

ty wiesz
to co cię poróżnia z kwiatem
to jest nasza miłość
wzajemna.
 

Zrób coś

Zrób coś, abym rozebrać się mogła jeszcze bardziej
Ostatni listek wstydu już dawno odrzuciłam
I najcieńsze wspomnienie sukienki także zmyłam
I choć kogoś nagiego bardziej ode mnie nagiej
Na pewno mieć nie mogłeś, zrób coś, bym uwierzyła


Zrób coś, abym otworzyć się mogła jeszcze bardziej
Już w ostatni por skóry tak dawno mi wniknąłeś
Że nie wierzę, iż kiedyś jeszcze nie być tam mogłeś
I choć nie wierzę, by mógł być ktoś bardziej otwarty
Dla Ciebie niż ja jestem, zrób coś, otwórz mnie, rozbierz.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 





 
 
 




Ważne daty





Kalendarz imienin












 
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja